Logo Roku Świętego 2025 przedstawia cztery stylizowane postacie oznaczające ludzkość z czterech krańców świata. Jedna obejmuje drugą, aby wskazać na solidarność i braterstwo, które muszą łączyć narody. Pierwsza postać trzyma się kurczowo krzyża. Jest to znakiem nie tylko wiary, ale także nadziei, której nigdy nie można porzucić, ponieważ potrzebujemy jej zawsze, a zwłaszcza w chwilach większych trudności. Fale, które są poniżej i które się poruszają, wskazują, że życiowa pielgrzymka nie zawsze toczy się po spokojnych wodach. Często osobiste perypetie i wydarzenia na świecie narzucają wezwanie do nadziei z większą intensywnością. Dlatego też należy podkreślić dolną część krzyża, która rozciąga się, stając się kotwicą nakładającą się na falisty ruch. Jak wiemy, kotwica jest często używana jako metafora nadziei. Kotwica nadziei to nazwa nadana w żargonie marynarskim kotwicy rezerwowej, używanej przez statki do wykonywania manewrów awaryjnych w celu ustabilizowania statku podczas sztormu. Nie zapominajmy, że obraz ten pokazuje, iż droga pielgrzyma nie jest sprawą indywidualną, ale wspólnotową, naznaczoną rosnącym dynamizmem, który coraz bardziej zmierza ku Krzyżowi. Krzyż nie jest bynajmniej statyczny, ale dynamiczny, pochyla się ku ludzkości, jakby chciał wyjść jej naprzeciw, nie pozostawiając jej samej, ale dając pewność obecności i bezpieczeństwo nadziei. Wreszcie, w kolorze zielonym wyraźnie widać Motto Jubileuszu 2025 roku: Peregrinantes in Spem [Pielgrzymujący ku Nadziei].
Refleksja
Tak przed Piłatem, jak i przed nami staje dziś zupełnie inny Król życia, Pan Jezus. I tak charakteryzuje swoje królestwo: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Ja się na to narodziłem..., aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”. Syn Boży obwieszcza dobrą nowinę – wraz z Jego przyjściem na świat przybliżyło się do nas królestwo niebieskie. Jest ono inne od ziemskich potęg, gdzie władcy swoją bezwzględnością wykorzystują swoich poddanych. Natomiast Jezus zaprasza nas, swoich przyjaciół, do budowania zupełnie innego królestwa, którego treścią są: prawda i życie, świętość i łaska, sprawiedliwość, miłość i pokój.
Chrystus przyszedł dać świadectwo prawdzie, świadectwo o prawdziwym życiu: nie tylko o jego zasadach, ale o tym, że ono w ogóle istnieje i że można je osiągnąć. Ale osiągnąć tylko w jeden sposób: przez przyjęcie zwierzchnictwa Króla Prawdy, Jezusa. W życiu każdego człowieka jest wydarzenie, które wycisnęło piętno na jego życiu, tworząc „przedtem” i „potem”. Przed i po ukończeniu studiów, przed i po ślubie. Kto odkrywa Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela, nie ma wątpliwości, jak podzielić swoje życie: przed i po spotkaniu z Chrystusem.
Przyjąć zwierzchnictwo Chrystusa Króla, uczynić Go królem naszego życia, oznacza przyjąć prawdę, czyli słuchać prawdy, którą On objawia swoimi słowami i czynami. Problem w tym, że my często nie chcemy ani znać, ani tym bardziej przyjąć prawdy. Jakże wygodny i niezobowiązujący jest świat kłamstwa, pozorów, złudnych obietnic. W takim świecie żyje się pozornie o wiele łatwiej, bo gdy coś przestaje nam pasować, zawsze można uciec w inne kłamstwo czy złudzenie, wymigać się od odpowiedzialności. Ale ile jest warte życie oparte tylko na kłamstwie? I gdzie takie życie ma kres? Czy nie zagraża mu unicestwienie w świecie pozorów i złudzeń?
Bohater filmowy sam uczynił siebie królem życia, stanowił sam dla siebie punkt odniesienia. My natomiast chcemy przywrócić właściwe, tj. pierwsze miejsce Chrystusowi Królowi, by był Panem naszego serca, naszej rodziny, wspólnoty Kościoła czy Ojczyzny. Obyśmy byli Mu wierni w służbie Jemu samemu i ludziom. Obyśmy nie dawali powodu do słusznych zarzutów i do prześladowań z naszej winy. Niech ludzie, patrząc na nas, chwalą Boga, a nie złorzeczą Mu. Niech z naszych serc popłynie uwielbienie Chrystusa: „Króluj nam Chryste zawsze i wszędzie”.
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Wzniesień jest na świecie wiele, ale Golgota jedna.
ks. Piotr Pawlukiewicz
Refleksja
Dla chrześcijan najważniejsze jest przykazanie miłości. Natomiast jeśli ktoś skrupulatnie przestrzega wszelkich praw, nie przepajając ich miłością, jest daleki od prawdziwej pobożności. Jest to pobożność pozorowana, na pokaz, która prowadzi do zakłamania osobowości. Nie dopuszcza do siebie, że niestety najbardziej oszukuje nie innych, ale siebie samego. Przy takiej postawie człowiek nigdy nie spotka się z Bogiem. To do takich ludzi odnoszą się słowa Jezusa skierowane do faryzeuszy o grobach pobielanych, które na zewnątrz są piękne, a w środku pełne nieczystości.
Skrzywienie, które Jezus wytykał niektórym faryzeuszom, polegające na przywiązywaniu nadmiernej wagi do czystości zewnętrznej zamiast czystości serca, powtarza się także dziś. Martwimy się bardziej zanieczyszczeniem atmosfery, wody, dziurą ozonową, tymczasem wokół zanieczyszczenia serca panuje cisza. Kto na przykład zastanawia się nad zanieczyszczeniem prawdy za sprawą przekręcania informacji? Czy my, bardzo uważający na to, co wchodzi do naszych ust (produkty świeże, a nie przeterminowane), ale nie przykładając wagi do tego, co z nich wychodzi (słowa raniące, agresywne), nie zasługujemy na naganę Chrystusa: „Obłudnicy!”?
Każdy z nas wie doskonale, że należy przestrzegać przykazań. Tylko prawy człowiek, jak śpiewaliśmy w dzisiejszym psalmie responsoryjnym, zamieszka w domu Pańskim. Bóg nie zmusza człowieka do niczego, ale wskazuje mu, że tylko wtedy, gdy będzie żył według przykazań, osiągnie życie wieczne. Czy jednak człowiek tak do końca jest odpowiedzialny za swoje postępowanie, czy właściwie korzysta z wolności danej przez Stwórcę? Tylko wolny wybór pozwala otwierać się na działanie łaski Bożej.
Dzisiaj niemal na każdym kroku widać zacieranie się granic między dobrem a złem. Widząc to, co dzieje się na świecie, wielu mówi: Nie warto być dobrym, nie opłaca się być sprawiedliwym! Przecież ludzie kombinują, oszukują, żyją tak, jakby Boga nie było i mają się całkiem dobrze. Oni nie za często narzekają. Przeciwnie, narzekają ci, którzy żyją uczciwie, przestrzegając przykazań Bożych i kościelnych. Człowiek chce niekiedy dostosować prawo do sytuacji życiowej, w jakiej się znajduje. Bóg nie żąda rzeczy niemożliwych, rzeczy nie do wykonania. On mówi, abyśmy żyli według Jego przykazań, świadczyli o tym swoją postawą. Warto więc wsłuchać się i przemyśleć dziś na nowo pouczenie Apostoła Jakuba: „Przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie”.
ks. Leszek Smoliński
Refleksja
Rozpaczliwe, a zarazem pełne nadziei słowa padły w dzisiejszej Ewangelii z ust św. Piotra: „Panie! do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. Św. Piotr nie wyobrażał sobie życia bez Chrystusa. Tylko w trwaniu przy Chrystusie widział sens dla swego życia.
„Panie, do kogóż pójdziemy?”. Jest to pytanie powtarzane dzisiaj coraz częściej. Jedni zadają go w chwilach rozpaczy, zniechęcenia, inni – gdy są radośni, szczęśliwi. Jeśli wybiorą Chrystusa, umacniają się w wierze, oddaniu i zaufaniu wobec Niego. Pomimo bólu, samotności, czy porzucenia przez najbliższych.
Czego wymagał Pan Jezus od swoich uczniów, czego wymaga od nas? Mówiąc krótko, wierności, czystości serca, zdolności pokonywania przeszkód życiowych. Wierność małżeńska pryska przy byle jakich potknięciach, nie ma sił na wzajemne wybaczenie sobie jakichś upokorzeń, ambicje biorą górę nad rozsądkiem. W powiatowym sądzie odbywała się rozprawa rozwodowa. Na sali słychać było wzajemne krzykliwe oskarżenia. Ludzie kiwali głowami z politowaniem. Na rozprawę niepostrzeżenie przyszła także 12–letnia córka rozwodzących się małżonków. Wszystko słyszała i chyba tylko na jej twarzy malował się wstyd. Kiedy padały słowa wyroku, dziecko głośno krzyknęło: „A ja, do kogo pójdę?”. Podszedł do niej biedny, emerytowany kolejarz i powiedział: „Dziecko, ja cię przygarnę, będziemy razem... Sędzia, patrząc na to, co się dzieje, dopowiedziała: „W tym domu zabrakło jednego mebla – zabrakło klęcznika. Gdyby w tym domu choć jedno z rodziców klękało do modlitwy, to biedne dziecko miałoby dom!”.
„Panie, do kogóż pójdę?” – zapytała kiedyś młoda dziewczyna. Miała dwadzieścia trzy lata. Przeżywając osobistą tragedię, załamała się. Była bliska odebrania sobie życia. Wszystko było już zaplanowane. Zwolniła się wcześniej z pracy, pożegnała się z matką, załatwiła kwestię mieszkania, kupiła odpowiednie tabletki, aby po ich przedawkowaniu spokojnie „zasnąć”. Po drodze wstąpiła do kościoła. Tu przecież spędziła wiele lat życia, korzystała z sakramentów świętych. Chciała widocznie przedstawić Bogu swój ból, swoją sytuację. Coś ciągnęło ją do konfesjonału. Nastąpiła wewnętrzna walka. W końcu poszła i wyspowiadała się. To ją uratowało. „Panie, do kogóż pójdziemy?”.
Ludzie coraz częściej odchodzą od Boga, od Mszy świętej i od modlitwy. Grozi nam nie tyle wrogość, ile obojętność wobec zasad religii. Czy Pierwsza Komunia Święta ma być ostatnią? Czy życie religijne ograniczy się do tradycji i zwyczajów? Do kogo więc będzie należało królestwo niebieskie? Do tych, którzy z przekonaniem opowiedzą się za Chrystusem.
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Wiecie jakie jest ulubione słowo w rozmowach z księdzem? „Ja”. Przez wszystkie przypadki. „Bo ja”, „bo mi”, „bo mnie”, „bo o mnie”, „bo dla mnie”, „bo u mnie”, „bo ze mną”, „bo w moim domu”. […] Czy ty widzisz Jezusa?
ks. Piotr Pawlukiewicz
Opowiadanie
Najważniejsze pieniądze
Pewnemu bogaczowi udało się wejść do Raju. Pierwszą rzeczą, którą tam uczynił, było przebiegnięcie się po miejscowym rynku. Zorientował się natychmiast, że wszystkie ceny są na nim bardzo niskie.
Sprawdził zawartość swego portfela i zaczął wybierać najładniejsze rzeczy, które mu wpadły w oko.
Kiedy trzeba było zapłacić wyciągnął dla anioła, który był sprzedawcą, wielką garść banknotów.
Anioł uśmiechnął się i powiedział: «Przykro mi, ale te pieniądze nie mają żadnej wartości».
- Jak to? - zdziwił się kupiec.
-Tutaj mają wartość tylko pieniądze, które na ziemi zostały podarowano - odpowiedział mu anioł.
Nie zapomnij już dzisiaj o pieniądzach, które mają wartość w Niebie.
Refleksja
Wielu z nas troszczy się o „chleb powszedni”. Jest to nasz ziemski obowiązek i nie ma w tym nic niezwykłego. Czy jednak nasz „chleb powszedni” zaspokaja wszystkie nasze ziemskie głody i potrzeby? Nie. Nasze najważniejsze głody życiowe zaspakaja „pokarm z nieba”. Jak nauczał św. Jan Paweł II, „Chrystus odpowiada na najgłębsze głody ludzkiej istoty. Takim jest właśnie głód miłości. On zaś jest Tym, który ‘umiłował do końca” (13.06.1987). Ta miłość najpełniej objawia się w Eucharystii. Stąd Papież pyta: „Czy wystarczy ją tylko przyjmować?” i odpowiada: „Ona jest pokarmem, a więc trzeba z niej żyć”.
Pan Jezus doskonale znał człowieka wiedział, co potrzeba mu do pełnego szczęścia. Znając historię narodu wybranego doskonale wiedział, że sama manna – „pokarm ojców” - nie wystarczy. Dlatego przypomina nam dziś ważną prawdę: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, trwa we Mnie a Ja w nim”. To Ciało wydane i Krew przelana dla naszego zbawiania. To prawdziwe lekarstwo, szczególnie na grzech. Jak pisał św. Ambroży, „Raną jest to, że ulegamy grzechowi, a lekarstwem – Najświętszy Sakrament”.
Przychodzi więc do nas Bóg, który staje się dla nas chlebem. Pragnie nas karmić sobą. Jak możemy przeżywać tę Bożą obecność? Wsłuchajmy się w świadectwo Agnieszki: „Pamiętam dzień swojej Pierwszej Komunii św. Nie mogłam się doczekać, bo byłam ciekawa jak smakuje Ciało Chrystusa. Okazało się ze jak zwykły opłatek. Starałam się po dziecinnemu uwierzyć ze to sam Bóg, ale jakoś z trudem mi to przychodziło. Mijały lata. Nie przyjmując Komunii traciłam chyba to, co najważniejsze. Prawdziwa istotę i sens. Czasem starałam się skupiać na tym ze to sam Bóg, ale wciąż mi to uciekało. Przychodziły kłopoty, problemy, a ja niby się modliłam, prosiłam Boga o pomoc, ale wciąż nie docierało do mnie jak blisko może być we mnie. W końcu przyszedł moment, kiedy zaczęłam poznawać Boga bliżej. Często przyjmowałam Komunię. Nie zauważyłam nawet, kiedy Jezus na stałe zagościł w moim sercu i zaczął mnie uzdrawiać. Komunia daje mi ogromna siłę i moc do przetrwania i pokonywania trudności”.
Bóg przychodzi na ołtarz, stając się chlebem, chce nas na nowo zaprosić do tego, byśmy się tym chlebem karmili. Przecież nikt z nas, kto jest zaproszony przez kogoś na przyjęcie, nie wychodzi stamtąd głodny. Tylu ludzi wychodzi natomiast z Eucharystii i nie korzysta z zaproszenia Jezusa, by karmić się „chlebem z nieba”.
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Wiecie kto pierwszy poszedłby do nieba?
Osioł ze Shreka. Jak skakał i mówił: mnie wybierz, mnie, mnie. Widzieliście kiedyś w kościele kogoś, kto by wołał: „Panie Jezu, mnie wybierz, mnie, ja chcę iść!”?
ks. Piotr Pawlukiewicz
Opowiadanie
Jałmużna
Bardzo dawno temu, w Anglii, pewna drobna kobiecina, opatulona potarganymi łaszkami przebiegała uliczki małej miejscowości, pukając do wszystkich drzwi i prosząc o jałmużnę.
Nie miała jednak wielkiego szczęścia. Niektórzy obrzucali ją wyzwiskami, inni szczuli psami, aby ją jak najszybciej odpędzić. Inni wciskali jej do fartuszka na odczepne kawałki spleśniałego chleba i zgniłych kartofli.
Jedynie dwoje starców, którzy mieszkali w malutkiej chatce na obrzeżach wioski, wpuściło biedaczkę do swojego domu i ugościło.
- Przycupnij sobie i ogrzej się - powiedział do niej starzec, podczas gdy żona przygotowywała jej miseczkę ciepłego mleka i kroiła wielką pajdę chleba. Potem, kiedy jadła, obdarowali ją miłymi słowami i pocieszeniem.
Następnego dnia w tej samej miejscowości wydarzyła się nieprawdopodobna historia. Królewski posłaniec odwiedzał wszystkie domy i zapraszał rodziny na królewski zamek.
To nagłe i nieoczekiwane zaproszenie spowodowało we wsi wielkie zamieszanie. Po południu wszystkie rodziny wystrojone w świąteczne stroje stawiły się na zamku.
Każdemu z nich miejsce zostało wskazane w wielkiej jadalni.
Kiedy już wszyscy zasiedli, służba rozpoczęła podawanie dań.
Po chwili z ust wszystkich biesiadników dały się słyszeć pomruki niezadowolenia i ukrywanej wściekłości. Wszystko z powodu tego, że usłużni kamerdynerzy serwowali gościom ziemniaczane łupiny, kamienie i kawałki spleśniałego chleba. Jedynie na talerzach dwojga staruszków siedzących w kącie nakładano z wielką uprzejmością wykwintne i smaczne potrawy.
W pewnym momencie wbiegła na salę ubrana w żebracze łachmany kobieta. Wszystkim odebrało głos.
- Dzisiaj - powiedziała kobieta - pragnę was poczęstować wszystkim tym, czym wy obdarowaliście mnie wczoraj.
Potem zdjęła z siebie żebracze łachmany, pod którymi lśnił złoty strój, wytłaczany szlachetnymi kamieniami.
Była to Królowa.
Refleksja
Pan Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. Obrazem Kościoła są pielgrzymi, których tylu w tych dniach zmierza do Pani Jasnogórskiej. Dzięki pątnikom uświadamiamy sobie, że wszyscy jesteśmy ludem pielgrzymującym, że tu na ziemi jesteśmy przechodniami. Tym, co stanowi wspólny mianownik Kościoła pielgrzymującego, jest niewątpliwie Eucharystia. Gdyby pielgrzymi nie uczestniczyli w codziennej Eucharystii, byliby tylko turystami. Gdyby chrześcijanie przestali spożywać „chleb żywy”, to by zapomnieli, że są w drodze do nieba i staliby się turystami doczesności.
Istotą sakramentu Eucharystii jest zjednoczenie się z Bogiem i to Trójjedynym. Dobrze rozumiał to św. Jan Paweł II każdy dzień, pielgrzymkę czy uroczystości koncentrował i prowadził do Ofiary Eucharystycznej, która jest szczytem życia wiary. I nie ma w tym nic dziwnego, że chce się iść i brać z tego stołu Dar, który mnie przerasta; iść jak najczęściej. Ojciec Leon Knabit zauważa: „Przystępując regularnie do Komunii, można popaść w rutynę. Ale czy nie jest prawdą, iż ten, kto się systematycznie odżywia, jest w lepszej kondycji od tego, kto sięga po pokarm sporadycznie?”. Oprócz tego, bardzo fizycznego, argumentu istnieje o wiele ważniejszy. Znajdujemy go w ewangelii Jana: „Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was”.
„Chrystus Pan karmi nas swoim świętym Ciałem”, które umacnia nas na drogach naszego ziemskiego życia. Natomiast wspólnota, którą tworzymy z Jezusem, pozwala nam już tu na ziemi odczuwać przedsmak nieba. Skoro karmimy się chlebem z nieba, sami mamy otwierać oczy, by widzieć, gdzie i jak możemy być potrzebni.
ks. Leszek Smoliński
Refleksja
Uczniowie Jezusa z dzisiejszej Ewangelii byli przekonani, że nie da się nakarmić rzeszy głodnych ludzi. Ale Jezus nie pozwolił odesłać zgłodniałych, lecz kazał im usiąść do posiłku. Wszyscy zobaczyli moc Bożą, kiedy Pan uczynił cud rozmnożenia chleba i ryb, by nakarmić zgromadzonych słuchaczy. Nie przeszkodził Mu w tym nawet brak wiary apostołów.
Widzimy wokół nas ludzi, którzy nie szanują tego, co mają. I tak wyrzucają do kosza duże ilości jedzenia, dobre rzeczy. Ale są również takie rodziny, których nie stać na to, aby miały w domu co jeść i w co się ubrać, by wysłać dzieci na wakacje. Jako chrześcijanie jesteśmy wezwani nie tylko do tego, aby pokonywać głód u samych jego korzenie, ale również by dzielić się z potrzebującymi. I nie narzekać, że nic się z tym nie da zrobić. Jezus mówi do nas: „wy dajcie im jeść”, bo wiedział, że dzięki temu zobaczymy więcej, niż tylko czubek własnego nosa. Dla naszego dobra mamy otwierać swoje serca, kieszenie i lodówki – żeby nie zamknąć się w swoim egoizmie. „Wy dajcie im jeść” oznacza: sami nie jesteście w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb tego świata, potrzebujecie Mojej pomocy. Ale nie zrzucajcie tego problemu tylko na Boga, to przez wasze zaangażowanie budowanie Królestwa Bożego na ziemi macie sprawić, żeby nie było wśród was głodnych i spragnionych.
Jezus wzywa nas do wrażliwego patrzenia, do szlachetnego serca i „otwartych oczu”. Oduczyliśmy się tego. Czekamy, aż ktoś poprosi o pomoc, aż się upomni, aż usiądzie na ulicy i postawi przed sobą pudełko – a i wtedy uwierzymy mu dopiero wtedy, gdy będzie dostatecznie brudny i zmęczony. A Jezus patrzył sercem – wiedział, że są głodni, więc nie pytał, czy może by coś zjedli. Czy mamy się więc domyślać potrzeb innych? Czy mamy ryzykować pomoc tym, którzy pomocy nie potrzebują? Wydaje mi się, że mając przed sobą konieczność jakiegoś ryzyka, lepiej zaryzykować zbędną pomoc, niż zaniechanie pomocy koniecznej. Kiedy zaczynamy stopniować ryzykujemy, że wzrok serca zmieni się nam we wzrok kieszeni – oślepniemy na Boga i człowieka. W chrześcijaństwie chodzi nie tylko o to, żeby kupić bułkę. Ale również o to, by podać ją tak, jak zrobiłby to Jezus. Mamy zobaczyć głodnych i pochylić się nad nimi, by umożliwić im spojrzenie poza ciało, spojrzenie w głąb ducha. W tym właśnie celu Jezus karmił głodnych na pustyni.
Słuchając słów Jezusa z dzisiejszej Ewangelii dziel się posiadanymi dobrami, ale nade wszystko dawaj siebie: swoją opiekę, czas, pomoc, współczucie, serdeczną troskę, uśmiech, pokój i radość.
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Do nieba idzie się parami, nie gęsiego.
ks. Jan Twardowski
Opowiadanie
Przeminęło z wiatrem
W ciepłym, wiosennym słońcu, na trawniku pewnego miejskiego ogrodu, pośród rosnącej trawy, wyłoniły się mięsiste ząbki Lwiej Paszczy. Jedna z nich była już cudownym żółtym kwiatkiem. Niewinnym i pogodnym jak zachód słońca w maju. Już po pewnym czasie z «dmuchawca» roślinka przekształciła się w delikatną tkankę, składającą się z piórek, niczym koronka, przytwierdzonych do łodyżki, które skupione były w środkowej jej części.
Wszystkie te ziarenka zawierały w sobie mnóstwo pragnień. Kiedy świerszcze zaczynały intonować swoje serenady, podmuchy wieczornego wiatru kołysały tysiące marzeń.
- Gdzie je będziemy zasiewać.
- Kto to wie?
- Zna to tylko wiatr.
Pewnego poranka wiatr swoją niewidzialną ręką rozrzucił mocne i gwałtowne podmuchy. Małe ziarenka przyczepione były do swoich spadochroników trzymając się wiatru poleciały w dal.
- Do zobaczenia... Do zobaczenia - pozdrawiały się małe nasionka.
Kiedy większość z nich lądowała na żyznej ziemi ogrodów i łąk, najmniejsze zdołało odbyć jedynie krótką podróż zakończoną na cementowej krawędzi chodnika. Stało się ono odrobiną kurzu przybyłego z wiatrem, bardzo biedne w porównaniu z dobrą i urodzajną ziemią łąki.
Jest cała moja! - powiedziało do siebie ziarenko. Zebrało w sobie wszystkie siły i nie zastanawiając się dwa razy, przystąpiło natychmiast do zapuszczania w niej korzeni.
Naprzeciw cementowego krawężnika znajdowała się krzywa i chwiejąca ławeczka. To właśnie na niej odpoczywał od czasu do czasu pewien młodzieniec. Był on udręczony i niespokojny. Jego serce wypełniał smutek, a dłonie zawsze zaciskały się w pięści.
Pewnego razu dostrzegł, jak z cementowego krawężnika, wyrastają dwa zielone i delikatne listki. Zaśmiał się szyderczo i powiedział: - Nie uda się wam! Jesteście słabe tak jak ja! - i zdeptał je swoim butem.
Następnego dnia spostrzegł jednak, że listki znowu podniosły się i na dodatek było ich aż cztery.
Od tego momentu nie mógł odwrócić swojej uwagi od obserwowania odważnej i niezłomnej rośliny. Po kilku dniach zamieniła się ona w wesoły i żółty kwiatek, podobny do krzyku radości.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu przygnębiony młodzieniec poczuł, że jego smutek i niechęć do życia zaczęły ustępować. Podniósł swoją głowę i zaczął oddychać pełną piersią. Uderzył pięścią w oparcie ławki i krzyknął: - Oczywiście! Musi nam się udać!
Rozpierała go radość, chciało mu się jednocześnie śmiać i płakać. Palcami musnął delikatnie żółtą główkę kwiatu.
Kwiaty odczuwają delikatność i dobroć płynącą od ludzi. A dla małej i odważnej Lwiej Paszczy pieszczota młodzieńca była czymś najprzyjemniejszym.
Refleksja
W życiu ludzkim i w przyrodzie występują ustawiczne zmiany, których człowiek nie może nie uwzględniać. Jest czas trudu i odprężenia, czas pracy i odpoczynku. Bóg nakazuje zarówno pracę, jak i odpoczynek. Przeplatanie się jednego i drugiego, odnalezienie i zachowanie właściwych proporcji między nimi stanowi warunek pełnego bycia i rozwoju człowieka. Dlatego Jezus dobry pasterz powiedział do apostołów w dzisiejszej Ewangelii: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco”. Wezwanie uczniów na „pustynię”, „osobno” oznacza nie tylko zachętę do odpoczynku fizycznego, regeneracji sił, ale również stanowi wezwanie do modlitwy, refleksji i dialogu z Jezusem.
Od-począć” – napisał kiedyś Norwid – to znaczy „począć na nowo”. Odpoczynek po pracy jest okazją do regeneracji sił, ale też do „zatrzymania się” i spojrzenia na swą pracę z pewnego dystansu, w celu właściwej jej oceny. Jest potrzebny, by móc cieszyć się tym, co się osiągnęło i kim się jest. Wreszcie, chroni przed typowym dla współczesnej cywilizacji niebezpieczeństwem ubóstwiania pracy i jej efektów, przed traktowaniem jej jako celu, przed zatraceniem się w niej z powodu chorych ambicji, przed ucieczką w zbytni aktywizm.
Jest anegdota o pewnym bardzo ważnym człowieku, który wędrował z jednego bankietu na drugi, zaliczając w ten sposób, z poczucia obowiązku, kilka imprez w ciągu wieczoru. Pewnego dnia zauważono go siedzącego w kącie salonu ze wzrokiem utkwionym w trzymany w ręku kalendarzyk. Ktoś go zagadnął: „Sprawdza pan, dokąd pan teraz musi iść?”. „Nie – brzmiała odpowiedź. – Sprawdzam, gdzie ja właściwie jestem”.
Już dawno minął czas niemego kina. Obrazy na ekranie świata przesuwają się coraz szybciej. Jeśli człowiek nie chce wypaść z tego filmu akcji, do którego zaangażowano go w charakterze statysty, musi, jak wszyscy, gnać do przodu. Nieustannie popędzany, przepychany z jednego miejsca na drugie przez dzwonki u drzwi, stacjonarny i komórkowy telefon, pocztę tradycyjną i elektroniczną, wpisane do kalendarza terminy, pędzi do przodu. Byle zdążyć na czas, byle podołać. Dokąd gna? Tego nikt nie wie.
ks. Leszek Smoliński
Opowiadanie
Praca i odpoczynek
Pewnego dnia bogacz przechadzał się około południa brzegiem morza i zobaczył, że prosty rybak siedzi sobie spokojnie obok swojej starej łódki i pali fajkę. Bogacz zapytał, czemu nie pracuje. Ten odrzekł, że zrobił już to, co miał na dziś zrobić. Bogacz zaczął mu mówić, że w takim razie powinien pracować nadal, a za dodatkowe pieniądze kupić sobie lepszą łódź, potem zatrudnić ludzi i wreszcie stać się bogatym przemysłowcem. Rybak słuchał i spytał, co byłoby później. Na to bogacz rzekł, że wówczas mógłby solidnie i zasłużenie odpocząć. A rybak na to: „A ty myślisz, że co ja w tej chwili robię?”.
Refleksja
Niektóre stronnice Biblii czy użyte w niej sformułowania wydają się trudne do zrozumienia. Tak jest z pewnością również, gdy Jezus wypowiada słowa dotyczące grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, którego skutkiem jest „grzech wieczny”. Jak należy rozumieć te słowa? Skąd pojawia się stwierdzenie Jezusa, że taki grzech nie może być odpuszczony? Chodzi o postawę człowieka, który nie tylko zamyka się na Boga, ale złośliwie utożsamia Go z szatanem.
Odwołując się do nauczania katechizmowego Kościoła, możemy wyróżnić sześć grzechów przeciwko Duchowi Świętemu:
1. Rozpaczać o łasce Bożej – grzech ten popełnia człowiek, który świadomie popada w rozpacz, mówiąc sobie, że nie ma już dla niego ratunku, że Bóg nie może kochać tak wielkiego grzesznika, jak on. Jest to wątpienie w Boże miłosierdzie, którego przyjęcie jest związane z podjęciem pokuty.
2. Zuchwale grzeszyć przeciwko miłosierdziu Bożemu – często tę postawę przyjmują ludzie w młodym wieku, którzy mówią tak: „Po co teraz będę się spowiadał? Poczekam, aż będę stary – wówczas będzie czas na pokutę, a teraz się wyszaleję”. Kościół przestrzega, że nie znamy dnia ani godziny odejścia z tego świata.
3. Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej – chodzi o stałe i świadome mówienie „nie” oficjalnej nauce Kościoła. Może mieć ono również charakter wybiórczy.
4. Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej – za każdą łaskę Bożą człowiek winien jest dziękczynienie, nawet jeśli czasowo Bóg wystawia nas na próbę, a naszym znajomym udziela rozlicznych łask, np. szczerego nawrócenia.
5. Mieć serce zatwardziałe na zbawienne napomnienia – chodzi o stałe sprzeciwianie się pobożnym natchnieniom (np. do dobra) lub upomnieniom zatroskanych osób (rodziców, przyjaciół, księży), o nasze trwanie w grzechu.
6. Rozmyślnie trwać w niepokucie – może się przejawiać przez świadomość tego, że ktoś będąc w stanie grzechu śmiertelnego, a mimo to grzeszy nadal, nie widząc różnicy między jednym, a wieloma popełnionymi grzechami.
Bóg pragnie nawrócenia nawet największych grzeszników. I chociaż Miłosierdzie Boże jest nieskończone, to nie jest ono absurdalne. Może się bowiem zdarzyć, że człowiek prosi Boga o pojednanie, ale zarazem pojednać się nie chce. Albo w ogóle nie zależy mu na pojednaniu bądź w możliwość pojednania nie wierzy. Z miłosierdzia Bożego nie można sobie żartować, ani go sobie lekceważyć, ani nie można się na nie zamykać.
ks. Leszek Smoliński
Złota myśl tygodnia
Pamiętaj! Człowiek, którym gardzisz, którego nie chcesz widzieć, jest człowiekiem, którego chce widzieć Jezus.
ks. Piotr Pawlukiewicz
Opowiadanie
Kapitał
Pewnemu bogaczowi udało się wejść do Raju. Pierwszą rzeczą, którą tam uczynił, było przebiegnięcie się po miejscowym rynku. Zorientował się natychmiast, że wszystkie ceny są na nim bardzo niskie.
Sprawdził zawartość swego portfela i zaczął wybierać najładniejsze rzeczy, które mu wpadły w oko.
Kiedy trzeba było zapłacić wyciągnął dla anioła, który był sprzedawcą, wielką garść banknotów.
Anioł uśmiechnął się i powiedział: - Przykro mi, ale te pieniądze nie mają żadnej wartości.
- Jak to? - zdziwił się kupiec.
Tutaj mają wartość tylko pieniądze, które na ziemi zostały podarowane - odpowiedział mu anioł.
Nie zapomnij już dzisiaj o pieniądzach, które mają wartość w Niebie.
Opowiadanie
Wizyta
Codziennie w południe pewien młody człowiek zjawiał się przy drzwiach kościoła i po kilku minutach odchodził. Nosił kraciastą koszulę i podarte dżinsy, tak jak wszyscy chłopcy w jego wieku. Miał w ręku papierową torebkę z bułkami na obiad. Proboszcz, trochę nieufny zapytał go kiedyś, po co tu przychodzi. Wiadomo, że w obecnych czasach istnieją ludzie, którzy okradają również kościoły.
- Przychodzę pomodlić się - odpowiedział chłopak.
- Pomodlić się... Jak możesz modlić się tak szybko? – powątpiewał kapłan.
- Och... codziennie zjawiam się w tym kościele w południe i mówię tylko:
"Jezu, przyszedł Jerzy", potem odchodzę. To maleńka modlitwa, ale jestem pewien, że On słucha – odpowiedział chłopak.
W kilka dni później, w wyniku wypadku przy pracy, chłopak został przewieziony do szpitala z bardzo bolesnymi złamaniami. Umieszczono go w pokoju razem z innymi chorymi. Jego przybycie zmieniło oddział. Po kilku dniach, jego pokój stał się miejscem spotkań pacjentów z tego samego korytarza. Młodzi i starzy spotykali się przy jego łóżku, a on miał uśmiech i słowo otuchy dla każdego.
Przyszedł odwiedzić go również proboszcz i w towarzystwie pielęgniarki stanął przy łóżku chłopaka.
-Powiedziano mi, że jesteś cały pokiereszowany, ale że pomimo to wszystkim dodajesz otuchy. Jak to robisz? – zapytał kapłan.
-To dzięki Komuś, Kto przychodzi odwiedzić mnie w południe – odpowiedział Jerzy.
Pielęgniarka przerwała mu: Tu nikt nie przychodzi w południe...
Odparł szybko: O, tak! Przychodzi tu codziennie i stając w drzwiach mówi: "Jerzy, to Ja, Jezus"- i odchodzi.
Opowiadanie
Milczenie
- Dość! Mam ich naprawdę dość!
Wszyscy w niebie wstrzymali oddech. Nikt nie widział nigdy dotąd tak zagniewanego Jezusa. To właśnie On grzmiącym głosem okazał swój boski gniew.
- Przez trzydzieści trzy lata przebywałem wśród ludzi, mówiłem im wielokrotnie, że czyny są tysiąc razy ważniejsze od słów. Dlatego zostałem ukrzyżowany. Tłumaczyłem na wszystkie sposoby, że to nie po słowach i pustych ceremoniach będą oceniali moich uczniów, ale po tym, w jaki sposób będą okazywać miłość. Prawie nikt tego nie zrozumiał! Głoszą kazania, śpiewają wzruszające hymny, uczestniczą w przejmujących nabożeństwach, a tak mało czynią!
- Co zamierzasz zrobić, Jezu? – spytał nieśmiało jakiś anioł.
- Odbiorę im mowę… Jak to się stało z Zachariaszem, ojcem Jana Chrzciciela!
Tak zdecydował Jezus i odebrał wszystkim chrześcijanom zdolność mówienia. Nagle w całym świecie wśród wszystkich wierzących w Chrystusa zapanowało wielkie milczenie.
W pierwszym momencie ludzie zdumieli się. Wielu pobiegło do aptek, by kupić syrop i pastylki na ból gardła. Popyt na zioła i miód też był ogromny. Potem zaczęto się martwić, aż w końcu ludzi ogarnęło przerażenie. Jak mogli modlić się bez słów? Jak mogli powiedzieć Jezusowi i bliźnim, że ich kochają? Wielcy teolodzy nie mogli nawet wypowiedzieć słowa „transsubstancjacja” (czyli „przeistoczenie”), a kaznodzieje bez wzniosłych określeń i głębokich pojęć czuli się bezrobotni. Zwykli ludzie nie potrafili się kłócić. Co gorsza, nie wiedzieli, jak wyrazić solidarność, pociechę, współczucie i jedność. W wyniku przemyśleń doszli do prostego wniosku: „To, czego nie możemy wypowiedzieć słowami, możemy przekazać za pomocą czynów”.
Wielu tak właśnie sądziło. Wybitni mistrzowie słowa stali się spontaniczni i szczerzy, nauczyli się wyrażać siebie, posługując się spojrzeniem, uśmiechem, czułością, gestami dobroci. Na wydziałach teologicznych uniwersytetów otwarto stołówki i schroniska dla biednych i bezdomnych. Również nauka katechizmu stała się radosna, przeplatana zabawą. Wielu czuło się zawstydzonych, wspominając, jak łatwo kłamało się za pomocą słów. W niektórych gazetach ukazały się artykułu zatytułowane „Patrzcie, jak oni się miłują!”.
Coraz więcej ludzi uznawało taki sposób wyrażania wiary za bardzo interesujący. Przyciągała ich atmosfera przyjaźni, pokoju, prawdziwej gościnności, jaką oddychało się wśród uczniów Jezusa. Gdy po pewnym czasie Jezus zwrócił im możliwość posługiwania się słowami, byli niemal zasmuceni. W czasie wielkiego milczenia doświadczyli, ile czułości jest w wierze chrześcijańskiej.
Opowiadanie
Łza pustyni
W Marrakeszu pewien misjonarz zauważył leżącego człowieka, który głaskał ręką piasek, a ucho przykładał do ziemi. Misjonarz zainteresowany tym dziwnym zachowaniem, zapytał:
- Co pan robi?
- Towarzyszę pustyni i łączę się z nią w jej samotności i płaczu
- Nie wiedziałem, że pustynia płacze.
- Płacze każdego dnia. Ma wielkie pragnienie – chciałaby być pożyteczna dla człowieka i zamieniać się w ogromny ogród, w którym byłoby uprawiane zboże, rosłyby kwiaty oraz pasałyby się owce.
- Mam do pana prośbę. Proszę powiedzieć pustyni, że rolę, która została jej powierzona, wypełnia bardzo dobrze. Jej otwarta przestrzeń pozwala mi zrozumieć, jak mali jesteśmy przed Bogiem. Kiedy patrzę na jej piasek, wyobrażam sobie miliony ludzi, którzy zostali stworzeni jako równi sobie, i myślę, że nie zawsze świat traktuje ich w sposób jednakowy. Wzniesienia pustynne pomagają mi medytować. Kiedy widzę wschodzące na horyzoncie słońce, moja dusza wypełnia się radością, a ja czuję się bliżej Boga.
Następnego ranka misjonarz ponownie spotkał mężczyznę w tym samym miejscu i w tej samej pozycji.
- Czy przekazał pan pustyni wszystko to, co wczoraj jej przekazałem?
Człowiek przytaknął głową.
- I nadal płacze?
- Tak. Teraz płacze, ponieważ tysiące lat żyła w przekonaniu, że jest całkowicie bezużyteczna, i cały ten czas zmarnowała na przeklinaniu Boga i swojego losu.
- Niech więc pan jej powie, że również człowiek często sądzi, że jest bezużyteczny. Rzadko odkrywa sens swojego przeznaczenia i myśli, że Bóg był wobec niego niesprawiedliwy.
- Nie wiem, czy pustynię przekonają te argumenty – powiedział człowiek
- Doszliśmy do chwili, aby zrobić to, co czynię wtedy, kiedy mam wrażenie, że ludzie stracili już nadzieję. Pomódlmy się.
Uklękli i obaj się pomodlili.
Następnego dnia, kiedy misjonarz odbywał poranny spacer, w miejscu, w którym wcześniej spotykał owego człowieka wytrysnęło źródło. W kolejnych miesiącach stawało się coraz większe i mieszkańcy okolicy wybudowali wokół niego studnię.
Beduini nazwali tę studnię Łzą Pustyni. Mówią, że wszyscy, którzy piją z niej wodę, potrafią zamienić swoje cierpienie w powód do radości.
Plan
Podczas Wniebowstąpienia Jezus rzucił okiem w kierunku ziemi znikającej w ciemności. Tylko nieliczne, maleńkie światła błyszczały nieśmiało w mieście Jeruzalem. Archanioł Gabriel, który przybył na powitanie Jezusa, zapytał:
- Panie, co to za światełka?
- To moi uczniowie, zgromadzeni na modlitwie wokół mojej Matki. Mam plan, że jak tylko wstąpię do nieba, wyślę im mojego Ducha Świętego, aby te drżące płomyczki stały się nieugaszonym ogniem, powoli rozpalającym miłość wśród wszystkich narodów ziemi!
Archanioł Gabriel ośmielił się ponownie zapytać:
- A co zrobisz, Panie, jeśli ten plan się nie powiedzie?
Po chwili ciszy Pan odpowiedział mu łagodnie:
- Ale Ja nie mam innego planu...
Jesteś małą lampeczką, drżącą pośród niezmierzonego mroku. Ale stanowisz część Bożego planu. I jesteś niezastąpiony. Ponieważ nie ma innego planu.
Ideały
Pewien mistrz uczył, że nie można żyć bez ideałów, celu, marzeń. Aby wytłumaczyć nieustraszonemu młodzieńcowi niezbędność ideałów, wskazał mu błękitną linię horyzontu.
- Tam masz dojść, to twój cel!
Młodzieniec szedł szybkim krokiem. Dotarł do pierwszych wzgórz, ale błękitna linia przesunęła się na górski łańcuch. Młodzieniec ruszył w dalszą drogę, ale błękitna linia była już za górami, na końcu rozległej niziny. Rozczarowany wrócił do mistrza.
- Gdy robię dziesięć kroków, horyzont także przesuwa się do dziesięć kroków. Jak długo bym nie szedł, nigdy do niego nie dojdę!
- Tak, tak właśnie jest!
- Po co zatem ideały?
- Właśnie po to, aby cały czas iść.
Kiedy rzeka przestaje płynąć, staje się bagnem. Podobnie dzieje się z człowiekiem.
Drwale
Dwóch drwali pracowało w tym samym lesie przy wyrębie drzew. Pnie drzew były ogromne, wytrzymałe i mocne. Obaj używali swych siekier z taką samą wprawą, ale każdy z nich używał innej techniki. Pierwszy uderzał w drzewo z niesłychaną wytrwałością, raz za razem, nie zatrzymując się, chyba że tylko na kilka sekund, by złapać oddech.
Drugi co godzinę robił przerwę w pracy.
O zmierzchu pierwszy był w połowie dzieła. Napocił się porządnie i nie dałby rady pracować nawet pięciu minut dłużej.
Drugi, choć to niewiarygodne, kończył ścinanie swego drzewa. Rozpoczęli razem i obydwa drzewa były dokładnie takie same.
Pierwszy nie wierzył własnym oczom.
- Nic z tego nie rozumiem! Co godzinę odpoczywałeś. Jak to możliwe, że skończyłeś tak szybko?
Tamten odparł z uśmiechem:
- Widziałeś, że co godzinę robiłem sobie odpoczynek. Nie zauważyłeś jednak, że wolny czas wykorzystywałem, aby podostrzyć siekierę.
Twój duch jest jak siekiera. Nie pozwalaj mu zardzewieć. Ostrz go trochę każdego dnia.
1. Zatrzymaj się na dziesięć minut, aby posłuchać muzyki.
2. Gdy tylko możesz, spaceruj.
3. Uściśnij każdego dnia drogie Ci osoby i powiedz każdej z nich: „Kocham cię”.